Taką decyzję podjęli internauci i redakcja portalu muzyki alternatywnej screenangers.pl.
Singiel "Tęczowy Most" zespołu Vox został przez portal http://www.screenagers.pl/ okrzyknięty najlepszym singlem 2014 roku. Stanął w szranki z m. in.: Taylor Swift i "Shake It Off" czy Ariana Grande feat. Iggy Azalea i singlem "Problem".
Poniżej prezentujemy recenzję jaką na portalu dla "Tęczowego Mostu" Voxu & Legendarnych Melodii napisał Piotr Szwed:
Skala emocji, jakie ogarnęły redakcję Screenagers, gdy po zliczeniu głosów okazało się, co zostało naszym singlem roku, przekroczyła wszelkie granice. Euforyczna radość jednych, szok i niedowierzanie drugich, połączone z poczuciem, że oto część osób wysmażyła jakiś niezdrowy pasztet. Gdy opadł już po wielkiej bitwie kurz, można spokojnie zapytać dlaczego to akurat piosenka polskich popowych dinozaurów - kojarzonych przede wszystkim ze znanym opolskim bangerem, "Bananowym songiem" - została sensacyjnym zwycięzcą, wspólnym mianownikiem redakcji serwisu w 2014 roku? W jaki sposób przedostała się ona, niczym błyskawicznie rozprzestrzeniający się wirus, między zdrowe komórki progresywnego hip-hopu czy postmodernistycznego indie popu, zmieniając tradycyjną końcoworoczną dyskusję o muzyce w prawdziwą gorączkę styczniowych nocy? Jeśli równolegle z lekturą tego tekstu słuchacie wspólnego dzieła Voxu i Legendarnych Melodii, możliwe, że wszystko już wiecie. Porwani bigbandowym motywem, oczarowani sposobem, w jaki przechodzi on w melancholijny synthpopowy podkład, wzbogacony, dzięki świetnej produkcji Jana Młynarskiego (znanego m.in. z Baaby i innych projektów Lado ABC), o "świeży oddech balearycznego klawisza"; zauroczeni wokalną swobodą Witolda Paszta i banalną, a jednak niesłychanie zaraźliwą, funkującą gitarą, słyszycie, że to my w tym roku mamy rację. Dodajmy do tego imponujący lekkością i bezpretensjonalnością tekst samego Wojciecha Młynarskiego oraz świetny teledysk - kapitalną mieszankę sentymentalizmu i autoironii. Mało? "Tęczowy most" to kawałek, który tzw. polskich Bee Gees przeistacza w pierwsze polskie porządne Roxy Music, jednocześnie umiejętnie, na miarę epoki, pielęgnując i odświeżając wszystko, co stanowiło esencję Voxowej, elastycznej tożsamości. Ten wielki, choć jak na razie niedoceniony, come back nie wziął się znikąd. PRL-owski pop to upiór już dwa razy bezskutecznie przebijany osinowym kołkiem. Rewolucje - polityczna (witamy w kapitalizmie) i technologiczna (witamy w internecie) - spowodowały, że szereg zasłużonych wykonawców nie poradził sobie najpierw z konkurencją gwiazd dostosowanych do nowej wrażliwości lat dziewięćdziesiątych, a następnie został - wydawałoby się - bezpowrotnie zmieciony z powierzchni ziemi przez potop dźwięków płynący z sieci. Gdy w końcu niemal każda płyta była na wyciągniecie ręki, gdy wreszcie można było utonąć w morzu indie, jazzów, noisów i shoegaze`ów, kto sięgałby po gwiazdy Opery Leśnej? Od kilku lat obserwujemy jednak fascynujący renesans krajowego popu, którego skromną częścią są: nasz ranking Polskich Piosenek Wszech Czasów i zeszłoroczne, porcysowe zestawienie najlepszych polskich płyt XX wieku. "Polish rock" Nerwowych Wakacji, The Very Polish Cut-Outs czyli label Ptaków, Zbigniew Wodecki na Offie, najgłośniejszy zeszłoroczny hip-hopowy mixtape Pro8l3mu (oparty na podkładach zaczerpniętych od Haliny Frąckowiak czy Zdzisławy Sośnickiej), Andrzej Dąbrowski goszczący na albumie "Trzeba było zostać dresiarzem", Afro Kolektyw inspirujący się Jackiem Kaczmarskim (najlepsza bodaj na "46 minutach Sodomy" piosenka "Po co"), no i kapitalny singiel Voxu - wszystkie te zjawiska wynikają z jakiejś, na razie jeszcze nie do końca opisanej zmiany mentalności. "Chcesz być jak Michel czy Jacques? Zacznij od dumy z Polski i wyjebania na świat" - rapuje Ten Typ Mes. Może właśnie w ten sposób zaczynamy myśleć? Może żyjemy w ciekawych czasach renesansu patriotyzmu, który jedni wyrażają, demolując miasta, a inni delektując się wyselekcjonowanym i odświeżonym krajowym, popowym dziedzictwem, które znów jest sexy. Zwycięstwo Voxu wynika także po prostu stąd, że wszyscy kochamy powroty, a najbardziej te nieoczekiwane, sensacyjne, szczególnie gdy dotyczą bohaterów po przejściach, ze zwichniętymi życiorysami. Jak John Travolta w "Pulp Fiction", jak Mickey Rourke w "Zapaśniku", jak Sebastian Mila w meczu Polska - Niemcy, Witold Paszt, Jerzy Słota i Dariusz Tokarzewski triumfalnie wracają do gry o najwyższą stawkę, niosąc ze sobą bagaż niewesołych doświadczeń i artystycznych nieporozumień. Bijcie brawo, jest właściwie tylko jedno "ale".
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz